Przez długi czas, a w szczególności w roku 2008 firmy z powodzeniem kupowały „opcje” sprzedaży (put) zabezpieczające je przed umocnieniem się złotego.
Jednocześnie, aby w sposób możliwie najbezpieczniejszy niwelować koszty zakupu opcji, firmy te decydowały się na wystawianie opcji typu call (kupna).
W praktyce oznaczało to, że jeżeli kurs złotego się osłabiał, to firma musiała dostarczyć nabywcy opcji (bankowi) walutę po określonej – ustalonej wcześniej – cenie. Za wystawienie opcji firmy dostawały wynagrodzenie. To właśnie chęć maksymalizacji wynagrodzenia doprowadziła do sytuacji, gdy większość firm miała więcej opcji wystawionych niż nabytych. Gdy złoty się umacniał (a sytuacja taka miała miejsce nieprzerwanie od drugiej połowy 2007 roku do września 2008 r.) firmy zarabiały (czy mówiąc inaczej w ogóle nie traciły). W roku 2008 trend na rynku walutowym sprzyjał optymistycznym założeniom wszystkich kupujących „opcje” sprzedaży, tym bardziej, że w jego pierwszej połowie złoty ostro zyskiwał, osiągając w lipcu poziom ponad 3,20 zł za euro. Problem zaczął się z chwilą znacznego, drastycznego i zupełnie niespodziewanego spadku złotego, gdyż związana transakcją firma musiała kupić Euro po cenie rynkowej, sprzedając wcześniej bankowi po kursie przyjętym w transakcji sprzedaży. Przynosiło to nie tylko ewidentną stratę firmie związanej transakcjami opcyjnymi, ale również wpływało na dalszy spadek wartości złotego, co z kolei prowadziło do dalszych i stosunkowo większych strat tych firm. Oczywiście nie można demonizować zarówno samych transakcji, jak i banków zawierających tego rodzaju transakcje z firmami eksportującymi, gdyż obydwie strony nie mogły w chwili zawierania umowy przewidzieć, jaki będzie kurs w najbliższym roku, czy dwóch. Ponadto, skutki finansowe dla firm mogłyby być mniej dotkliwe, gdyby nie fakt, że angażowały się one w wystawianie opcji na kwoty wielokrotnie przewyższające ich roczne obroty. Innymi słowy, firmy te nie były świadome podejmowanego w ten sposób ryzyka.
By uzmysłowić w sposób czytelniejszy charakter zawieranych przez firmy umów z bankami należy dodać, że rozliczenie transakcji miało charakter nierzeczywisty. Tym samym nie dochodziło do faktycznego zakupu waluty w wysokości odpowiadającej Kwocie Transakcji Terminowej lub Dodatkowej Kwoty Transakcji Terminowej. W dniu realizacji strony rozliczały się poprzez transfer różnicy pomiędzy Kursem Terminowym a Kursem Realizacji, przemnożoną przez Kwotę Transakcji Terminowej lub Dodatkową Kwotę Transakcji Terminowej. Ponadto, bardzo często w umowach wprowadzano kategorię tzw. Akumulowanego Zysku. Składająca się na ów zysk wartość oznaczała zsumowane kwoty zysku jakie firma uzyskiwała tytułem realizacji Umowy. Podkreślić należy, że ów akumulowany zysk nie był pomniejszany o stratę, którą firma ponosiła w wyniku realizacji transakcji, a tym samym nie mógł przybierać wartości ujemnych. Maksymalna wartość Akumulowanego Zysku zwykle nie była wysoka, co powodowało, że jeżeli w określonym Dniu Realizacji Akumulowany Zysk takiej firmy przekroczyłby wynikającą z umowy kwotę, firma otrzymałaby wyłącznie sumę pozwalającą na powiększenie Akumulowanego Zysku do wysokości maksymalnej, natomiast wszystkie dalsze Transakcje uległyby rozwiązaniu.
Tym samym banki były w odniesieniu do analizowanych transakcji zabezpieczone w sposób podwójny. Z jednej strony, ich ewentualne zyski osiągały proporcjonalnie dwukrotnie wyższą wartość od ewentualnych zysków firm. Z drugiej zaś strony maksymalna kwota, którą mogły stracić na skutek realizowanych transakcji zamykała się kwotą ustalonego w umowie Akumulowanego Zysku.
Z całą pewnością należy więc stwierdzić, że zawarte transakcje nie chroniły firm przed wahaniami kursu walutowego. Opisywane powyżej instrumenty finansowe miały bowiem charakter spekulacyjny, a nie gwarancyjny, a tym samym wbrew zamierzonemu celowi, ryzyko niekorzystnego ukształtowania kursu nadal pozostawało po stronie tych firm.